czwartek, 28 lutego 2013

Wiosna w Kazimierzu Dolnym


     No proszę. Dopiero miesiąc minął od mojego wyczekiwanego wyjazdu do Norymbergi, a tu, znienacka, zdarzył się kolejny. Targi pewnej zaprzyjaźnionej firmy, których nie mogliśmy opuścić, odbywały się wczoraj w Warszawie, a jutro - największe polskie targi branży dziecięcej "Matka i dziecko" będą odbywać się w Kielcach. Sami przyznacie, że nie byłoby większego sensu wracać do Trójmiasta, więc zdecydowaliśmy się - nie bez pomocy kochanej teściowej, która zaproponowała, że zaopiekuje się moją kochaną trójką - że zatrzymamy się nie byle gdzie... a w Kazimierzu Dolnym! Zawsze marzyłam, żeby tu przyjechać, tyle się nasłuchałam od bardziej mobilnych, bo niedzieciatych ;) znajomych, ale było mi to zawsze nie po drodze.
     Wczoraj, oczywiście, nie mogłam się powstrzymać, żeby nie wstąpić do warszawskiej Arkadii i zobaczyć na żywo wiosennych kolekcji jednych z moich ulubionych marek - American Eagle Outfitters, GAP i LTB - (w Arkadii jest jedyny sklep w Polsce, czego zupełnie nie rozumiem, bo mają gatunkowo rewelacyjne spodnie  i nie tylko!). Trafiłam na ostatnie dni wyprzedaży, więc zaopatrzyłam swoją szafę w nowe piękne dresy (tak, kocham dresy, szczególnie te piękne! Nie ma nic wygodniejszego do noszenia w domu) bluzę, buty i parę innych fajnych szmatek :D Co poradzę, że kocham zakupy? Niewiele rzeczy sprawia mi taką przyjemność! No, może poza wygrywaniem w konkursach :D Ale o tej mojej pasji kiedy indziej.
Wyjechaliśmy z Warszawy późnym wieczorem, dotarliśmy do Kazimierza w nocy i już wtedy byłam zachwycona. Mijaliśmy po drodze wiele miast i miasteczek, ale żadne nie było tak urzekające! Stare, brukowane ulice, urocze, odrestaurowane kamieniczki i pomiędzy nimi - rozpadające się ze starości domeczki, jak z innego czasu... Aż zdziwiona jestem, że taki skarb posiadamy; ja już dawno nie widziałam tak starego i względnie dużego miasteczka, w tak dobrym stanie! Przywodzi mi na myśl francuskie Carcassonne, gdzie wielokrotnie byłam, spacerowałam, smakowałam... po prostu kocham taki klimat i już wiem, że do Kazimierza będę wielokrotnie wracać. Ale co ja piszę, dopiero za chwilę wybieramy się na spacer, dopiero zdążyliśmy zjeść fantastyczne śniadanie w naszym pensjonacie (polecam - Pensjonat Agharta), załatwić sprawy firmowe i dopiero za chwilę wyruszamy w miasto. Coś czuję, że będzie dużo zdjęć, duuużo, dużo zdjęć! A na razie jedno, na zachętę! Wyskoczyłam na sekundkę, żeby móc Wam pokazać to, co zobaczyłam z okna...


Czy widzicie to co ja!??? Czyżby faktycznie do Kazimierza już zawitała wiosna??? Odpowiedź znajdziecie w kolejnym moim poście - jak tylko wrócę :)))

 Pozdrowienia z Kazimierza!


wtorek, 19 lutego 2013

Nie bądź głupim jasiem! Uszyj z nami Wesołe Jaśki!


     Wiem, wiem, wiem. Już o tym było i na blogu, i na facebooku. Ale powiem Wam - i co z tego? O pomaganiu trzeba mówić dużo, dużo, bo ciągle dużo i jeszcze więcej (niestety) jest do zrobienia!
Akcja "Uszyj jasia!" jest jednakowoż tak prosta, że nie ma zbyt wiele do opowiadania. Są chorujące dzieci, jest szpitalna szara rzeczywistość i cięcia kosztów, smutek i łzy. Słówko "jaś" na oddziałach dziecięcych (i nie tylko) absolutnie nie kojarzy się miło. Zabieg, operacja, utrata świadomości... to okrutne, że znają to słówko już małe dzieciaki... Czy możemy zrobić coś, COKOLWIEK, by choć odrobinę poprawić humorek maluchom?
     Owszem! Możemy uszyć kolorowe poszewki na podusie, na których chore maluszki będą śnić o tym, co zrobią, gdy tylko opuszczą szpital. Które dzieci będą mogły tulić do siebie wtedy, gdy będą tego potrzebować, a także uderzać zezłoszczoną piąstką w chwili słabości... choć z opowiadań innych, na szczęście, wiem, że mali pacjenci są bardzo dzielni. Bardziej, niż dorośli. Ale dzieci potrzebują też kolorów, fantazji, pola do wyobraźni, by uciec z dala od tej szpitalnej rzeczywistości, stamtąd czerpać energię, siłę, niezbędną do powrotu do zdrowia! Dlatego szyjemy kolorowe Wesołe Jaśki, by słowo "jaś" ocieplić. By kojarzyło się nie tylko z wenflonem i strzykawką, ale z ukochaną, miłą podusią, która będzie pocieszała maluchy zawsze wtedy, gdy dzieci będą tego pocieszenia potrzebować.
     Na stronie http://www.uszyjjasia.blogspot.com/ przekonacie się, jak wiele osób włączyło się już w tą akcję. Ile jest fantastycznych ludzi, którzy chcą trochę pokolorować ten smutny, szpitalny świat. Ale ciągle jest za mało. Niemal każdy szpital w Polsce potrzebuje takich poduszek. POMÓŻ I TY!

My uszyłyśmy na razie 6 poduszek 40x50cm i 4 poduszki 40x40cm, ale nadal szyjemy. Pierwsza "porcja" czeka na wysyłkę do organizatorek :) Pozdrawiamy!!!






PS Z naszego tutoriala dowiesz się, jak uszyć jaśka, nawet, jeśli nie wiesz, jak się do tego zabrać. Dasz radę!  Kliknij w link, by go zobaczyć. 

piątek, 15 lutego 2013

poWalentynkowe cudeńka, czyli dlaczego uwielbiam Walentynki


     Post miał być walentynkowy, ale cóż.. nie wyrobiłam się. Ale powód był dobry - miałam bardzo, bardzo fajne plany :) Kolacja przy świecach, spacer w blasku księżyca, kino... Nie mogę zrozumieć, jak ktoś może nie lubić Walentynek. Kicz kiczem, komercja - komercją, ale to nie znaczy, że idea Walentynek jest zła. Po pierwsze, to kolejny (oczywiście, nie jedyny) dzień w roku, kiedy możemy komuś powiedzieć bez skrępowania dwa magiczne słowa. Po drugie, przygotowujemy się, myślimy, czym sprawić drugiej osobie przyjemność - a to już połowa radości i dla nas, i dla tej drugiej osóbki, która wie, że o niej pamiętam. Po trzecie, najważniejsze - mam wyjątkową okazję (przy trójce dzieci to nie jest łatwe zadanie logistyczne) spędzić czas z moim mężem w sposób odświętny. Ulubiona restauracja, wspólnie wybrany film, spacer, wszelkie inne przyjemności  - to coś, dlaczego UWIELBIAM wszystkie tego rodzaju święta, rocznice :)
     A teraz o prezentach. Nie o nie chodzi, każdy to wie. A jednak zwykle darujemy jakiś romantyczny drobiazg kochanej osobie. Z czego wybrać, skoro w okolicach Walentynek sklepy zalewane są przez tysiące podobnych do siebie, oklepanych wzorów? Trzeba szukać! Nie wszystkie walentynkowe upominki są kiczowate. Można znaleźć wiele uroczych, ślicznych rzeczy, dosłownie wszędzie, i naprawdę niedrogo. Wystarczy się postarać. Ja na przykład z reguły nie kupuję niczego gotowego - w tym roku jednak złamałam tę regułę i kupiłam te śmieszne jabłka z napisami "Kocham cię!". Ale nie tylko, oczywiście. Postanowiłam wykorzystać zdobyte na kursie umiejętności i porwałam się na uszycie cudeniek. I wyszły! Zaraz się pochwalę :))
     I właśnie, chyba najważniejsze. Ja świętuję Walentynki nie tylko z mężem! To Święto Miłości, więc pamiętam o wszystkich, których kocham. O dzieciach, o rodzicach, o siostrze i innych.. Wystarczy drobny gest, by sprawić komuś przyjemność, a o to chodzi w tym święcie. Żeby dać coś od siebie.

W tym roku najbliższym zrobiłam takie niespodzianki :) Wszystkich nie pokażę, ale tymi wprost muszę się pochwalić :)



Uszyłam poduszki, osiągając mój pierwszy szczyt. Zawsze marzyłam o takich, chciałam kupować, a udało mi się to samej stworzyć. Moja satysfakcja i duma sięga zenitu! I czuję, jak rozpościerają się skrzydła..

A w zamian za wysiłek (niemały, bo ręce nie do końca "wprawne"), dostałam od najkochańszych moich dużo wyrazów miłości... Chyba najbardziej wzruszający od chrześniaczki mojego męża : "CIOĆU, KOCHAM CIĘ!", i słodki muffinek zrobiony - ponoć - rączką mojego synka (w zdobienie nie wierzę ;) ).
Czuję się bardzo kochana i bardzo szczęśliwa. I dla tych chwil warto, absolutnie WARTO, a nawet TRZEBA obchodzić takie święta jak Walentynki!!!



Jak to powiedziano dawno temu... idźcie i kochajcie się!


 PS Takie poduszki można zamawiać. Zaręczam, mają proste ściegi i są wykonane naprawdę profesjonalnie :) Koszt takiej jak na zdjęciach, z wypełnieniem, 40x40cm - 30zł. Inne wymiary, wzory, kolory, tkaniny - do uzgodnienia :) Zainteresowani - zgłaszajcie się na facebooku, albo na mail: aenye@tlen.pl 

~PaT

środa, 13 lutego 2013

Walentynkowe co nieco

Nigdy szczególnie nie przywiązywałam się do tego rodzaju świąt. Wprawdzie Walentynki to całkiem miła uroczystość, okazja do celebrowania na co dzień zaniedbywanych więzi, ale zupełnie nie rozumiem, czemu nie możemy świętować po słowiańsku. Niewiele osób wie, że 21 czerwca obchodzimy Noc Kupały, nasze własne święto miłości. Ile w nim magii i tajemniczości, zupełnie innych od zachodnich tradycji.
No cóż, nie wgłębiam się w temat, bo przyznaję, że ponownie uległam Walentynkowemu zawrotowi głowy i, mimo że w tym roku spędzę je samotnie, postanowiłam przygotować coś miłego dla męża. Jako że w noc poprzedzającą święto zakochanych udaje się w długą podróż, wymyśliłam, że musi być to coś, co będzie mógł zabrać ze sobą. Od początku idealnie nadawał się do tego kubek termalny: mały, poręczny, jak znalazł do samochodu. No tak, ale co to za filozofia kupić kubek i wręczyć go jako prezent. Musiałam więc wymyślić coś po swojemu. Postanowiłam, że uszyję Panu Kubkowi odświętne ubranko.
Ze skrawków materiału, który wykorzystałam na spódnicę został mi całkiem spory kawałek ściągacza na brzuch. Idealnie pasował na okrycie dla kubka. Wyrównałam więc brzegi, przyfastrygowałam, następnie zszyłam, rozprasowałam szwy i VOILA! Kubek z sieciówki wygląda całkiem oryginalnie. Jeszcze tylko doczepiłam serduszko na klamerce.
I jak Wam się podoba?









A tu już gotowe dzieło oczekuje na podróż ;-)

PS. Całkiem podoba mi się wizja tegorocznych Walentynek. Mam zamiar szybko położyć Kubę spać i nadrobić zaległości w szyciu, a potem oddać się przyjemności oglądania seriali. Jeszcze nie wiem, którą produkcję wybiorę, mam sporo zaległości w tym temacie. No i nie mogłabym zapomnieć o domowym SPA. Samotny wieczór to idealna okazja, by poświęcić się tylko sobie ;-)

~m

wtorek, 12 lutego 2013

DIY: Wesołe Jasie włączają się do akcji :D


     Kiedy kilka dni temu znalazłyśmy akcję "Uszyj jasia" (szczegóły na http://www.uszyjjasia.blogspot.com/), polegającą na szyciu jaśków do szpitalnych oddziałów dziecięcych i dla domów dziecka, wiedziałyśmy od razu, że musimy się w to włączyć. Może szycie spódnic jest dla nas nadal dużym wyzwaniem, tak jak kieszonki z wypustkami (choć mi się udało, udało, udało zrobić to samej w domu :D), to poszewki umiałyśmy szyć jeszcze przed kursem :)) 
Kupiłam materiał z dziecięcym wzorem i zabrałam się do roboty. Ale nie chodzi tylko o to, żebyśmy my je szyły - chcemy i Was, kochani, namówić. To naprawdę nic trudnego - wystarczy kawałek materiału, trochę czasu i co najważniejsze - dobre chęci. Już widzę te dziecięce buzie, które uśmiechają się na widok kolorowych poduszek. O to chodzi, prawda? Z uśmiechem łatwiej znieść każdy smutek. Mniejszy i większy. A tym dzieciaczkom potrzeba bardzo, bardzo dużo uśmiechu..

Poniżej przedstawiam krótki tutorial, jak uszyć takiego "wesołego jaśka" o rozmiarach 40x40cm. 
Potrzebne będą: 

- dwa kawałki materiału o rozmiarach: 43cm na 43cm (mniejszy - 3cm na szwy), oraz 43 x 53cm (większy o 10cm, które posłużą na zakładkę poszewki)
- maszyna do szycia, 
- szpilki, igły, nici :D

1. Przygotowujemy dwa kawałki materiału 



 2. Przykładamy do siebie dwa kawałki materiału, prawą stroną do prawej, w taki sposób, aby wzór na materiale układał się w tym samym kierunku (np do góry). Spinamy szpilkami, aby tkanina się nie przesuwała. Musimy obrębić te brzegi, które będą "na wierzchu" czyli: krótszy "górny" bok prostkątnego kawałka i "górny" bok kwadratowego kawałka. W tym celu zaprasowujemy najpierw 0,5cm zakładkę, a potem jeszcze raz ok 0,5cm i przeszywamy na maszynie ściegiem prostym.


2. Kiedy już obrębimy dwa boki, zaprasowujemy całość. 



3. Zaznaczamy sobie miejsca przeszycia - ok 1cm od brzegu materiału, odmierzając kwadrat o boku 40cm.




4. Kiedy już zaznaczymy sobie miejsca przeszycia, zabieramy się za zszywanie :) Zszywamy ze sobą trzy boki, zostawiamy zakładkę. Jak już złączymy ze sobą zasadniczą część naszej poszewki, doszywamy zakładkę. W tym celu najpierw przykładamy pozostałą część dłuższego kawałka materiału do zeszytej reszty, zaprasowujemy, spinamy szpilką wzdłuż miejsca przeszycia i dopiero wówczas zszywamy - całe to prasowanie służy do tego, aby zszyć wszystko idealnie równo.


5. Odcinamy nadmiar materiału i obrzucamy brzegi ściegiem zygzakowym :)



 6. Wywracamy na prawą stronę i voila :D Poszewka jest gotowa. Moja na tym zdjęciu wygląda niezbyt dobrze, a to dlatego, że miałam bardzo gruby wkład - przez to jest jakby niesymetryczna. Typowe jasie są dużo "chudsze" i mój Wesoły Jaś będzie się na nich lepiej prezentował, tak jak powinien - z jednej strony wesoło, a z drugiej całkiem porządnie :D



Prawda, że nic trudnego? Zatem do roboty, kochani! Ja też lecę, szyć Jaśkowi towarzystwo :) Dzieciaki czekają, a pamiętajcie - dzieci nie lubią czekać! :)))

Dobrej nocy, dobre duszki! 

sobota, 9 lutego 2013

Jakby tego bylo mało... czyli kociątkowy zawrót głowy!


     Dom to praca właściwie bez przerwy. Nie odkryłam żadnej Ameryki, wie o tym każda mama. Pranie, sprzątanie, gotowanie, szara rzeczywistość... U mnie sprawę komplikuje pasja do szycia, która pochłania sporo czasu i energii, a poza tym - trzech baaaaardzo żywych synów, z których najmłodszy wszedł właśnie w cudowny, absolutnie niepowtarzalny i fantastyczny okres buntu dwulatka ;) Jeszcze do dwóch lat trochę mu brakuje, ale zdecydowanie, to jest to... Yeah!
     Jakby tego było mało, postanowiłam zaadoptować małego kotka. Już od dawna myślałam o tym, bo koty miałam w domu rodzinnym od dziecka, ale jak zobaczyłam ogłoszenie pewnej pani, która chciała oddać pięć maleńkich kociąt urodzonych 21 grudnia, to sprawa była już przesądzona! Czemu? Raz, że kotki urodziły się w dniu zaplanowanego przez Majów końca świata ;) a dwa, że właśnie 21 grudnia, tylko 6 lat wcześniej, urodził się mój pierwszy, najstarszy synek, Filip :) Dla mnie to był znak! Męża "urabiałam" od dawna, więc z tym problemu nie było, ale problemem stało się, który kiciuś z uroczej piątki powinien być nasz. Ja chciałam kotkę, mąż - kocurka i tak stanęło na tym, że zamiast jednego, weźmiemy dwa :D Pojechaliśmy, zobaczyliśmy, zakochaliśmy się na przysłowiowe "amen" i szczęśliwi wróciliśmy do domu, by czekać, aż maleństwa podrosną na tyle, byśmy mogli zabrać je do naszego domu. Miały być Topikiem i Topcią, z bajkowych Muminków ;)
     Wreszcie nadeszła wyznaczona data - 7 luty, bo na ten dzień umówiliśmy się na odbiór. Wszystko w domu były przygotowane, dzieci nie mogły się doczekać, tak jak i my :) I przyjechały.. od początku spokojne, bardzo mądre, bezbłędnie nauczone czystości - no rewelacja! Pokochaliśmy je ostatecznie! Pierwszą noc spędziły spokojnie śpiąc w nogach naszego łóżka, nie płakały za mamą, nie rozrabiały, nie atakowały naszych stóp ruszających się pod kołdrą (ulubione zajęcie mojego kota z dzieciństwa ;) ).. nic! Po prostu najgrzeczniejsze kocie towarzystwo w historii! Nie mogłam uwierzyć, że tak mi się bosko trafiło, że bez żadnego problemu zdobyliśmy takich przyjaciół :)
     Aż tu nagle, gdy Topcia (a właściwie Nala, albo Coco, albo Lili, bo moje dzieci nie mogą się nadal zdecydować, jakie imie nadać kociętom!) spała na moich kolanach przy wtórze uroczego murmurando, zobaczyłam... zobaczyłam... PCHŁĘ!!!!!!!!!!!! Pierwszy raz w życiu widziałam, naprawdę (moje koty w domu pochodziły z hodowli i nie wychodziły na dwór), ale od razu wiedziałam, że to jest TO! Pełna przerażenia zaczęłam wertować google, załamałam się, już widziałam inwazję pcheł szachrajek w naszym domku, zamieszkanym przez małe dzieci i niemalże dostałam zawału. Czym prędzej popędziłam do weterynarza, gdzie kicie zostały odrobaczone i odpchlone, dostałam "prikaz", by wyprać wszystko, z czym mogły mieć kontakt, i powiem Wam, że wcale kamień nie spadł mi z serca. Ale od rana dzielnie piorę, czyszczę, dezynfekuję, kotki wyczesuję.. Ostatnie kilka razy nie udało mi się wyczesać już żadnej pchełki - to chyba znak, że przynajmniej większość padła, prawda? I tak żyję teraz nadzieją, że żadne pchle towarzystwo, którego szczerze się brzydzę, nie nawiedzi nas więcej.. Oczywiście odpchlanie będziemy powtarzać jeszcze kilka razy, dla pewności... ALE!!!!!!!!!! KOTEK OKAZAŁ SIĘ BYĆ KOTKĄ!!! :D To największy szok całej wizyty :D I w ten sposób mamy w domu trzy baby na czterech facetów ;) Już nieźle :D
     Ale tak oto, z bardzo zajętej potrójnej, szyjącej mamy, stałam się jeszcze bardziej zajętą, potrójną, szyjącą mamą. A właściwie nie potrójną.. tylko popiątną? OMG!!! Co ja narobiłam!!! ;) Ale spójrzcie - dla tych cudnych bąbli nie postaralibyście się jeszcze trochę bardziej? ;)






 Nie minął jeden dzień ich posiadania, a ja nie mogłam już spokojnie usiąść na kanapie, bo wzięły ją w posiadanie absolutne... I tak co najmniej dwie godziny ;)


A o szachrajkach nie będę już myśleć... nie!

piątek, 8 lutego 2013

Spódnica: podejście pierwsze

Nadszedł ten dzień. W końcu musiałyśmy się zmierzyć z konstrukcją i wykonaniem własnego projektu spódnicy. Zadanie do najłatwiejszych nie należało: już na etapie wyboru projektu pojawiły się problemy. Bo czy postawić na prostszy krój i większą pewność, że się uda? Czy może z drugiej strony zmierzyć się z większą ilością elementów konstrukcyjnych i podnieść swoje umiejętności?
Ja skorzystałam z opcji pierwszej, Patrycja podeszła do zadania ambitniej i wybrała drugi wariant ;)
Jako że miałyśmy wykonać projekt dla siebie, a mój brzuszek robi się coraz bardziej widoczny, postawiłam na spódnicę typowo ciążową. Jak mi poszło? Nie znalazłam odpowiedniego gotowego wykroju, więc nasza prowadząca pomogła mi narysować mydełkiem linie, po których należało ciąć materiał (no może nie pomogła, co narysowała;) Następnie otrzymane kawałki materiału trzeba było zszyć, a także dopasować rozmiar ściągacza, który ma służyć jako pas na brzuszek, zmieniający swoje rozmiary w ekspresowym tempie. Brzmi może banalnie, ale dla mnie to była naprawdę wyższa szkoła jazdy!
Moja spódnica wprawdzie wymaga jeszcze poprawek i nie jest gotowa, ale i tak pochwalę się tym, co otrzymałam.
A tu jeszcze fotorelacja z wczorajszego dnia.














 Tak, po raz kolejny prujemy ;)



 Pozostało wyregulowanie pasa, wszycie specjalnej gumki, obszycie łączenia pasa i spódnicy tasiemką oraz podszycie spódnicy od dołu. Ale już nawet na tym etapie jestem super dumna. Na pewno pokażę Wam gotowy projekt!

środa, 6 lutego 2013

Zawsze najtrudniej jest zacząć... czyli MY i kurs kroju i kreatywnego szycia


     Na pewno zauważyliście, że coś zamilkłyśmy ostatnio... a to z powodu rozpoczęcia kursu kroju i kreatywnego szycia w gdyńskiej Akademii KAPPA DESIGN. Dopiero drugi dzień zajęć (które będą odbywać się dwa - trzy dni w tygodniu), a mamy "za sobą" pierwszą spódniczkę!!! Ten twór nie był przeznaczony do noszenia (i tak by go nikt nie założył ;) ), ale do ćwiczeń. Na kilkudziesięciu centymetrach materiału zawarte było kilka, jak nie kilkanaście "węzłów konstrukcyjnych", których przećwiczenie było niezbędne do dalszej pracy. Tak więc jest kieszonka zewnętrzna, wewnętrzna, kieszonkę krytą z jedną wypustką i taką z dwiema wypustkami (jak przy garniturach np.). Jest też sztuka podkładania materiału, obszywania, wszywanie zamków - na zewnątrz, z zaszewką i zupełnie ukrytego, jak do eleganckiej sukienki. Wszyłyśmy również pasek. I wiecie co.. udało się ;) Nie jest to rzecz doskonała, ale! Wszystkie elementy wykroju jakoś się zgadzają, o dziwo :D a jeżeli nie spojrzy się pod spód ;) to robi naprawde fajne wrażenie. Co tam!!! Ja jestem z nas dumna!

Oczywiście, zajęło nam to dwa dni - mniej więcej 10h. Kosmos... takie coś powinnam sprzedać za minimum sto złotych, żeby to szycie miało sens.. Kto by to kupił?! ;) A jeszcze nasza instruktorka zdemotywowała nas (a może wręcz odwrotnie?) mówiąc, że ona sama uszyłaby to w mniej niż dwie... no bo w końcu szyje już 15 lat. No, to za kilka lat będziemy szyły taśmowo, jak szwaczki w fabrykach konfekcyjnych :D Ale nie, nigdy. Ponoć jedna szwaczka, żeby wyrobić stawkę za godzinę ok 10zł musi uszyć np minimum 150 (STO PIĘĆDZIESIĄT) par majtek!!!!! z lamówką, obkładaniem itp, itd.. 3 na minutę..?????? No ja sobie tego nie wyobrażam!

Poniżej kilka zdjęć. Wyglądamy na zmęczone, bo to zdjęcia z dzisiaj, umęczyło nas - naprawdę - dwugodzinne wszywanie zamka krytego.. prucie goniło prucie.. koszmar jakiś ;) Moje projekty będą chyba pozbawione takich zamków : D

Tu podejścia do kieszonki z wypustką:


Przód spódniczki Marty :)


Moment załamania...


No i tak to mniej więcej wyszło ;) (z bliska wygląda na bardziej prostą ;) ale poza tym to lepiej się jej nie przyglądać zbyt blisko hehe). Kieszonek z tyłu nie uwieczniłyśmy, uwierzcie, szkoda - bo wyglądają naprawdę profesjonalnie!



A teraz szykujemy się do kolejnej części kursu... Jutro szyjemy spódnicę dla siebie! Mam fajny pomysł... materiały zakupiłam.. ale co z tego wyjdzie? Zobaczymy już jutro! :D




TRZYMAJCIE KCIUKI - WASZE WSPARCIE BARDZO SIĘ NAM PRZYDA!!!